Coś dziwnego stało się z moim postrzeganiem siebie i rzeczywistości. Zawsze, czy jako dziecko czy siedemnastolatka czułam się wtopiona w rzeczywistość, którą oglądam, którą czułam, którą przeżywałam. Wszystko co działo się w moim otoczeniu automatycznie przepływało na mnie. Odczucia, impulsy, emocje, byłam częścią tej układanki jak puzel, jak cegła w ścianie. Wbita w nią i wmurowana. Czułam każde drganie ściany, każde uderzenie, każdy podmuch wiatru.
Tak jak mówię, coś dziwnego się z tym stało. Teraz czuje się bardziej przyklejona do siebie. Jakbym żyła w jakiejś bańce, nic do mnie nie dociera. Impulsy, emocje, dźwięki, energie wibrujące na zewnątrz. Wszystko, co nie jest m o j e. Nic nie czuję. Potrafię mocno czuć, ale tylko to co jest w mojej bańce. To wszystko doświadczam mocno. Nigdy tak mocno nie czułam siebie.
Dopuszczam do siebie tylko to, co chcę do siebie dopuścić. To ja decyduję o tym czy chcę żeby coś co nie jest moje, stało się moje.
Właśnie chyba zawsze bałam się tego stanu. Sama chciałam stać się puzlem, cegłą w ścianie. Sama chciałam wtopić się w rzeczywistość. Sama nie chciałam być niczego świadoma bo ten stan mimo tego, że jest lepszy, jest o wiele trudniejszy.
Znalazłam alkohol, różne substancje. Wcześniej były wyczerpujące ćwiczenia fizyczne i ponadprogramowa nauka. Zawsze było coś. Powinnam to coś chyba jakoś nazwać. Może czynniki wtapiające?
Zawsze bałam się samej siebie. Ogromu emocji, gamy uczuć, którą mogę odczuwać, możliwości, które we mnie drzemią. Potęgi jaką jest człowiek.
Moim zdaniem istnieje takie zjawisko- ludzie boją się samych siebie. Dlatego od siebie uciekają. Na różne sposoby. Ludzie boją się potęgi, która w nich drzemie, boją się zdefiniować samych siebie.
Bo tak naprawdę czy wiemy czym jesteśmy? Ludźmi, ale co to znaczy. Duszą, ale czym jest dusza. Zlepkiem emocji, wspomnień, doświadczeń i wyobrażeń upchniętych w jakieś materialne ciało.
Zaczynam czuć, że dorastam. Nigdy tak bardzo nie skupiałam się na sobie jak teraz. Czas bycia we wczesnej dorosłości to czas trwania w chwili, pogodzenia się z tym, że żyjemy. Trwania w życiu. Eksploracji. Bawi mnie czasem gdy ludzie wymyślają sobie problemy i mówią: ,,Nie wiem co mam z tym zrobić.” Z pracą, z relacją. Trwać. Po prostu dać temu trwać.
To czas eksploracji bo wszystko przestaje mieć znaczenie. Ani w pozytywnym ani w negatywnym sensie. W neutralnym, po prostu jako fakt. Znika w naszym życiu wiele rutynowych czynności, do których byliśmy przyzwyczajeni, rozmywają się granice, znika szkoła, te wszystkie schematy życia, przez które do tej pory postrzegaliśmy rzeczywistość. Uświadamiamy sobie, że to jak będziemy ją postrzegać zależy tylko od nas. Stajemy się na moment obiektywnym obserwatorem rzeczywistości zanim zdecydujemy się czym chcemy żeby ona dla nas była. Rzeczywistość jest jak każda inna forma materii, którą możemy uformować- jak plastelina, jak woda, która zmienia kształt w zależności od tego w jakim jest naczyniu. W pewnym sensie mamy zdolność do tworzenia rzeczywistości, tworząc różne interpretacje tego, co przed sobą widzimy.
Nigdy nie żyłam jeszcze z taką lekkością. Rozumianą nie jako lekkomyślność czy skrajna bezrefleksyjność. Jest to specyficzny rodzaj lekkości. Nie jest ona śmieciem bezwiednie rzucanym przez wiatr, jest unoszeniem się, dryfowaniem na powierzchni wraz z nurtem rzeki zamiast usilnego wiosłowania w drugą stronę, podtapiania się. Jest umiejętnością dostrzeżenia, że nie muszę pływać, mogę po prostu unosić się na wodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz