poniedziałek, 4 stycznia 2021

Czego nauczył nas 2020, czyli jak nie popaść w obłęd płynąc na fali czasu

 

Nie zastanawialiście się nigdy nad tym jakie to dziwne, że wszyscy ludzie na całym świecie świętują nowy rok? Z czysto teoretycznego punktu widzenia nie istnieje coś takiego jak rok. Sam w sobie nie jest żadną jednostką, jedynie umowną nazwą na czas jaki upływa podczas jednego okrążenia Ziemi wokół Słońca.

Więc czy nie wydaje się to dziwne, że od lat obchodzimy nowy rok, a tak naprawdę jedyne, co świętujemy, to fakt, że Ziemia po raz kolejny okrążyła Słońce? Że na przestrzeni wieków tak mocno zakorzeniło się w to naszej tradycji, że nawet tego nie analizujemy? Przyjęliśmy to automatycznie, zostało nam to narzucone przez społeczeństwo i teraz co jakiś czas jak głupcy puszczamy fajerwerki, wznosimy toasty i składamy sobie bardziej lub mniej szczere życzenia. Sami nie wiedząc co tak naprawdę przez to obchodzimy.

Ludzie od zawsze chcieli budować sobie jakieś poczucie kontroli nad upływającym czasem, dzieląc go na różne okresy, którym nadawali umowne nazwy, w praktyce i tak nie znaczące nic. Czas płynął, płynie i będzie płynął niezależnie od tego jak go podzielimy i jak go sobie nazwiemy. Bo czym są tak naprawdę godziny, minuty, dni, miesiące? Umownymi nazwami. Naszym złudzeniem, że mamy kontrolę. Że jakoś zdołaliśmy ogarnąć tę wielką, nieskończoną, niezdefiniowaną jednostkę jaką jest czas.

Dlaczego? Bo nas przeraża. Przeraża nas to, że nie potrafimy go pojąć. Że nie możemy go zatrzymać cofnąć, zniszczyć. Że jesteśmy wobec niego bezsilni.

Jestem pewna, że kiedyś, kiedy umysł i ciało nie będą mnie już ograniczać będę w stanie pojąć czym on tak naprawdę jest. Może kiedy zmaterializujemy się w jakąś inną formę energii, będziemy temu wszystkiemu bliźsi. Ale na razie się nad tym nie zastanawiam. Nie mam po co. Człowiek jest za bardzo ograniczony żeby rozumieć takie rzeczy. Żyjemy otoczeni zbroją, która pewnych rzeczy po prostu do nas nie przepuszcza.

Tak samo uważam, że nie ma czegoś takiego jak wiek. Jednostki czasu w jakich go mierzymy są niemiarodajne, umowne. Znaczy tak- może i ma to jakiś sens. Patrzymy ile obrotów Ziemia zdążyła zrobić wokół Słońca podczas naszego pobytu na Ziemi. Jest to jakiś sposób, żeby się w tym wszystkim połapać, może i nawet nie głupi. Ale należy pamiętać, że to wszystko jest umowne. Że tylko próbujemy ogarnąć coś nieogarnionego.

Gdziekolwiek się nie obejrzeć wszyscy mówią że 2020 był złym rokiem. Przydarzyło się nam coś, co jest wielu z nas nie po drodze. Ale czy to powód by mówić że to był zły rok? Czy przypadkiem sami sobie tego nie wmówiliśmy? 

 

Pandemia nas ograniczała to fakt, byliśmy zmuszeni zacząć żyć inaczej. Inaczej nie znaczy z automatu gorzej. To był dla nas po prostu inny rok.

Oczywiście, możemy narzekać na to ile straciliśmy przez wirusa, ile mogłoby się wydarzyć gdyby nie pandemia, jakim wielkim była ograniczeniem. Jednak czy jest sens? Czy jest sens narzekać na coś, wobec czego jesteśmy bezsilni? To trochę jak walka z wiatrakami. Tylko się zmęczymy, a i tak nie wygramy. Tracąc przy tym masę siły i energii. Oczywiście, mamy prawo odczuwać w związku z tym jakiś dyskomfort. Jednakże czym on jest? Falą nieprzyjemnych emocji? Może i uczuć kontrolować nie możemy, ale nad emocjami możemy panować. Jeśli pozwolimy sobie przejąć nad nimi kontrolę, co wymaga od nas trochę opanowania, samopoznania i samodyscypliny. Trochę wysiłku. Jeśli jednak puścimy wodzę i pozwolimy im przejąć nad nami kontrolę, będą władać nami jak marionetkami. 

 

W ogóle wychodzę w życiu z założenia, że nawet jeśli coś sprawia nam nieprzyjemności bądź nas rani nie zawsze jest od razu złe, tak jak jest to zazwyczaj schematycznie postrzegane. Że złe doświadczenia są nam potrzebne żebyśmy mogli w pełni doświadczać życia, całej gamy emocji, którą przygotował dla nas los. Czasami nawet lubię poczuć się źle, lubię zagłębić się w swoim smutku, to tylko emocje. Czuję jak wraz z napływem negatywnych emocji coraz bardziej się rozwijam. Co prawda wywołują one w naszym ciele jakiś dyskomfort, jednak nie jest on ani trwały ani wielki.

2020 wywołał w nas na pewno duży dyskomfort, jednak nauczył nas też wielu ważnych rzeczy. Nie będę kwestionować tego czy był to dobry czy zły rok. Chodzi o to jakie wynieśliśmy z niego doświadczenia, a doświadczenia możemy wynosić i ze złych i z dobrych rzeczy. Myślę z resztą, że nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. Świat nie jest czarno biały, a nie człowiekowi to oceniać.

Uważam, że pandemia wyszła nam na dobre o tyle, że uświadomiliśmy sobie jak bardzo nie mamy na wszystko wpływu. Tego jak bardzo nikim jesteśmy w tym świecie, jak bardzo jesteśmy bezsilni wobec losu, jak bardzo jesteśmy nietrwali wobec świata. Może i człowiek zawsze miał gdzieś tam z tylu głowy tą świadomość, ale nigdy do tej pory chyba nikt z nas nie odczuł tego w takim stopniu.

 

Mogliśmy zobaczyć jak to jest kiedy świat na chwilę stanie. Jak te wszystkie struktury, na których oparliśmy naszą rzeczywistość wytrzymują kryzys, jak bardzo są umowne i nietrwałe. Jak to na czym polegaliśmy całe nasze życie, lega w gruzach z powodu jednej, nawet niewidocznej naszym okiem maleńkiej struktury zdolnej zabić człowieka.

Żebyście nie pomyśleli, że mówię, że pandemia to dobre doświadczenie- nie wiem czy jest dobre czy złe. Może nawet nie należy się nad tym zastanawiać? Na pewno jest w pewnym sensie przydatne i pozwala nam szerzej spojrzeć na świat. Sama zaczęłam czuć się w tym świecie jak gość. Zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nawet nie wiemy co to znaczy żyć. Tu i teraz, w tym świecie.

Zdaliśmy sobie sprawę z tego jak szybko upływa czas. Kilka dni temu powitaliśmy 2021 rok, a duża większość z nas żyła w przekonaniu, że jeszcze niedawno był marzec. No właśnie… przyznam się, że ja też. Ten rok, prawdopodobnie ze względu na obostrzenia, minął nam wszystkim błyskawicznie. W ogóle mam wrażenie, że im starsza się staję, tym szybciej upływa mi życie. Tym mniej z niego pamiętam, tym mniej dla mnie znaczy i tym bardziej cała przeszłość zlewa mi się w jedną, wielką plamę.

Jeszcze do niedawna sama miałam problem żeby pogodzić się z upływającym czasem. Piętnaste urodziny spędziłam ze stanem depresyjnym w łóżku. Sylwestra rok temu spędziłam w domu. Na ostatnią chwilę odmówiłam wyjścia, gdyż złapał mnie jakiś niespodziewany stan depresyjno-lękowy. Pamiętam chwilę, gdy wybiła północ, moi rodzice wznieśli toast, za oknem słyszałam strzelanie fajerwerków, a w sylwestrze z dwójką puścili jakiś wesoły hit. A ja stojąc po środku salonu patrzyłam na to jak zaczarowana i po chwili wybuchnęłam płaczem.

Czułam się jakbym pędziła na jakiejś kolejce, na którą ktoś wsadził mnie nawet nie pytając się czy mam ochotę się przejechać. Jakbym gnała do przodu, nie mogąc się zatrzymać, nie widząc przed sobą końca. No bo czy tak nie wygląda nasze życie? Ktoś wsadził nas do pędzącej kolejki, ciągle gnamy do przodu, nie możemy się zatrzymać. Zatrzymujemy się tylko, gdy nasz tor się kończy. Raz na zawsze. Ktoś wsadził nas w jednostkę jaką jest czas jak w pędzącą kolejkę, uzależnił nas od niego i teraz gnamy do przodu, nawet nie wiedząc w czym się poruszamy.

Nie piszę o tym oczywiście po to żeby wywołać jakiekolwiek współczucie czy coś w tym rodzaju- nie. Wiem, że nie tylko ja spędzałam w ten sposób własne urodziny, czy po prostu święta związane z upływem czasu. To normalne, że kiedyś zaczynamy mieć świadomość przemijania, tego, że kiedyś stracimy to życie, którym teraz żyjemy. Błahe problemy, beztroskie chwile szczęścia, piękną dziecięcą nadzieję z jaką zdarza nam się jeszcze patrzeć na świat. Pytanie tylko jak z tego czerpać zamiast się tego wszystkiego bać?

Ludzie lubią nazywać, porządkować. Lubią stwarzać sobie pozorne uczucie kontroli. Porządku. Nie rozumieją, że nie ma czegoś takiego jak czas. Że dzieje się to na innym poziomie energetycznym, niematerialnym. Że możemy zacząć się nim cieszyć, nawet jeśli nie do końca go rozumiemy.

Próbujemy ogarnąć to, co się z nami dzieje naszym głupiutkim, ograniczonym, ludzkim umysłem. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, że może nie warto samemu tworzyć sobie tyle ograniczeń? Że czasem nie warto jest dociekać. Czasem warto jest po prostu cieszyć się życiem. Nawet jeśli sami nie wiemy czym ono jest. Ludzie próbują je nazwać bo nigdy nie pogodzą się z tym, że jest dużo rzeczy, aspektów silniejszych od nich. Rzeczy poza ich zasięgiem. A nawet nie zdają sobie sprawy, że marnują sobie życie tym ciągle dociekając, ciągle chcąc kontrolować wszystko, co się z nimi dzieje zamiast najzwyczajniej się nimi cieszyć. Narzekają na to jak szybko płynie zamiast z niego korzystać.